W tym roku po raz kolejny jadę w wakacje do Szwajcarii. W związku z tym postanowiłam, że napiszę dla Was coś na wzór takiego mini poradnika, w którym będziecie mogli przeczytać o tym co warto ze sobą zabrać, na jakie mniej więcej wydatki się przygotować no i oczywiście napiszę również o tym co warto zobaczyć i jakie atrakcje na nas czekają. Podzielę to wszystko na kilka tematycznych postów, bo tak będzie to po prostu łatwiej ogarnąć. Jak mówi tytuł posta, zaczniemy od przygotowywań! :)

Nie będę opisywała dokładnie jakie ubrania macie ze sobą zabrać, jednak zaznaczę, że z pogodą bywa różnie i warto zabrać i strój kąpielowy i ciepłe polarowe bluzy. Wszystko zależy od tego co będziecie robić już na miejscu. Pamiętajcie, że w miastach położonych niżej jest znacznie cieplej niż w górskich miasteczkach i wsiach. Och no i oczywiście obuwie! Wybierzcie takie z chropowatą podeszwą jeżeli macie zamiar wybrać się na górskie spacery. ;)
Warto wiedzieć, że w Szwajcarii autostrady są płatne - trzeba wykupić roczną winietkę; jej koszt to 40CHF. Za brak winietki dostajemy mandat w wysokości 100CHF plus koszt jej wykupienia. Kupić można ją od razu na granicy.

Pamiętajcie również, że w Szwajcarii naprawdę dobrze jest przestrzegać przepisów. Mandaty są surowe i nikogo nie obchodzi to, że jesteście tylko turystami. Nie przekraczajcie prędkości, nie posiadajcie antyradarów bo są zabronione. A  kamery w samochodzie, rejestrujące drogę w Szwajcarii są nielegalne - a mandaty wysokie. Lepiej wydać te pieniądze na zakupy. ;)

A co warto ze sobą zabrać? Jeżeli palicie papierosy to warto zabrać je ze sobą z Polski, u nas są dużo tańsze. Pamiętajcie również, że jedna osoba może wwieź jedną sztangę. Jeżeli chodzi o alkohol to następująco: w wysokości do 15% przypadają dwa litry na osobę powyżej 17 roku życia, a powyżej 15% jeden litr. Chociaż ja osobiście wolę próbować tamtejszych wyrobów winnych, aczkolwiek jestem świadoma, że nie każdy wino lubi. Dodatkowo, jeżeli macie nocleg bez wyżywienia to moim zdaniem warto wziąć ze sobą swoje ulubione wędliny hermetycznie zapakowane (1kg wyrobów mięsnych i wędlin na osobę). Trzeba być świadomym tego, że żywność w Szwajcarii jest po prostu droga. Szczególnie mięsa. Z żywności polecam jeszcze miłośnikom majonezu zaopatrzyć się w słoik przed wyjazdem. Tamtejsze mają dość specyficzny smak.

Zastanawiam się czy powinnam Wam napisać o czym jeszcze, ale wydaje mi się, że to wszystko. Jeżeli będziecie mieli jakieś konkretne pytania piszcie śmiało, postaram się na nie odpowiedzieć!
Witam Cię w kolejnej części cyklu "Z pamiętnika aparatki". Jeżeli trafiłaś tutaj z wyszukiwarki google, oznacza to że prawdopodobnie przymierzasz się do założenia aparatu ortodontycznego. Zapraszam Cię do przeczytania poprzedniego postu, w którym piszę o takich pierwszych, podstawowych sprawach które trzeba załatwić przed założeniem samego aparatu - jednak spokojnie, nic nie musisz robić na szybko przed pierwszą wizytą u ortodonty, lekarz również wszystko Ci wyjaśni i wytłumaczy. Pamiętajmy o tym, że każda wada zgryzu jest inna i każda podlega indywidualnemu planu leczenia.

Zerkając na statystki bloga zauważyłam, że pierwszy post tej serii cieszy się dużą popularnością dlatego też postanowiłam w końcu przysiąść i napisać nieco więcej na temat aparatu i życia codziennego z druciakiem. W dzisiejszym poście skupimy się głównie na diecie (lojalnie ostrzegam, że post wyszedł nieco długawy). W końcu aparat ortodontyczny często kojarzy się z wieloma wyrzeczeniami. Jak to wszystko wygląda w praktyce?

Na wizycie u ortodonty, na której zostaje założony aparat dostajemy kartkę z listą pokarmów, których powinniśmy unikać aby w żaden sposób nie uszkodzić zamków lub pierścieni. W dodatku w zależności od gabinetu możemy zostać poproszeni o podpisanie umowy, gdzie znajduje się kilka zasad reklamacji oraz okres gwarancji, gdzie zaznaczone może być, że gdy jemy pokarm z wcześniej wspomnianej przeze mnie listy ortodonta może domagać się zapłaty za naprawienie uszkodzeń - najczęściej podklejenie zamków lub ponowne przy cementowanie pierścieni.

Ale wracając do meritum posta czyli diety aparatki: 
  • Pokarmy typu klejące się cukierki, gumy do żucia i tym podobne: 
    Teoretycznie: unikać należy gum do żucia, rozpuszczalnych cukierków, które mogą obkleić zamki oraz pierścienie, cukierków typu mentos, krówki. Dodatkowo takimi produktami są również chipsy, chrupki, Czyli mówiąc prościej wszelkich klejących się i obklejających druciaka produktów.
    Praktycznie: jeżeli chodzi o cukierki typu krówka, różne toffifee czy po prostu karmel to radzę je na czas noszenia aparatu stałego wyeliminować z diety. Co prawda można je zjeść, jednak późniejsze wyczyszczenie zębów zajmuje naprawdę sporo czasu i pomimo wyobrażeń wcale nie jest takie łatwe. Gumy do żucia, chipsy, chrupki... Żuję i jem. Z gumami mówiąc szczerze chyba jest najłatwiej bo jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, aby w jakikolwiek sposób obkleiła zamek. Z chrupkami i chipsami bywa różnie. Tragedii nie ma, jednak mimo wszystko po ich zjedzeniu natychmiast trzeba porządnie umyć zęby - ze względów estetycznych (no bo w zasadzie niefajnie jest uśmiechać się z resztkami chipsów znajdujących się dosłownie wszędzie) oraz higienicznych, aby nie nabawić się próchnicy. 
  • Wszelkiej maści lizaki, landrynki... Po prostu słodycze.
    Teoretycznie:
     należy ograniczyć je do minimum ponieważ mogą wzmagać próchnicę. Jak wiadomo cukier sprzyja powstawaniu dziur. Dlatego też po ich zjedzeniu należy od razu wyczyścić dokładnie zęby i aparat - czyli generalnie umyć zęby.
    Praktycznie: tutaj w zasadzie wszystko zgadza się z teorią, jednak muszę przyznać, że spożywanego cukru wielce nie ograniczyłam. Z ręką na sercu przyznam się, że też nie za każdym razem biegnę do łazienki umyć ząbki (bo nie zawsze się da) a próchnica mnie nie atakuje. I nic niech się nie zmienia w tej kwestii, Amen.
  • Warzywa i owoce.
    Teoretycznie a zarazem praktycznie:
     ciężko jest z twardymi, surowymi owocami i warzywami. Można je ze spokojem zjeść jednak należy pamiętać o pokrojeniu ich na mniejsze części. Nie dość, że nie uszkodzimy sobie wówczas w żaden sposób druciaka to komfort naszego jedzenia po prostu wrośnie. Jeżeli chodzi o ugotowane: no problem. Pamiętać trzeba o myciu ząbków... Ale tak w sumie to trzeba o tym pamiętać za każdym razem. Naprawdę nie ma nic fajnego w rozmawianiu z kimś z resztkami pomiędzy aparatem a zębami. Serio.
  • Twarde jedzenie
    Teoretycznie:
     zacznijmy od tego, że tutaj zaliczyć można w zasadzie wszystko. W szczególności po wizycie u ortodonty. Ja przykładowo po podkręcaniu lub wymianie drutu nie mogę nic jeść. Pozostaje mi jedynie picie. Więc w tych dniach wszystko będzie dla nas naprawdę twarde. Jednak w normalnym okresie noszenia stałego aparatu do twardych rzeczy zaliczamy głównie orzechy, bułki, skórki chleba i tak dalej... ;) Grozi nam wówczas np. odklejenie się zamka, poluźnienie pierścienia.
    Praktycznie: ja orzechy wcinam bez najmniejszego problemu, naprawdę. Gorzej jest z takimi drobnymi, twardymi pokarmami jak słonecznik, pestki dyni. Wówczas jest ciężko bo zazwyczaj dostają się one pomiędzy druty, zamki i zęby. Ciężko to pogryźć, kiedy nie znajduje się to pomiędzy siekaczami.
  • Również warto uważać na pokarmy barwiące zęby. Głównie dlatego, że po ściągnięciu tych pięknych, metalowych ozdób naszych ząbków może się okazać, że będą one dwukolorowe. 
W diecie aparatki należy przede wszystkim pamiętać o utrzymywaniu wysokiej higieny. Mycie zębów po posiłkach jest naprawdę ważne, bo łatwo można nabawić się dodatkowych, niepotrzebnych problemów oraz wizyt. W końcu kiedy chcemy pójść do stomatologa na plombowanie, musimy pierw pójść do ortodonty do ściągnięcia drutu, po "załataniu dziury" trzeba ponownie założyć drut oczywiście... Takie bieganie pomiędzy jednym, a drugim gabinetem ;)

Jeżeli macie jakieś konkretne pytania dotyczące aparatu stałego ortodontycznego piszcie śmiało w komentarzach! Postaram się odpowiedzieć na wszystkie zadane pytania.
Zamknij oczy. Wyobraź sobie teraz takie miejsce na ziemi, gdzie wszyscy są szczęśliwi, pogodni, życzliwi i uśmiechnięci. Co widzisz? Bo ja przed swoimi oczami mam skąpane w promieniach słońca twarze z szerokimi uśmiechami. Kobiety z długimi, lśniącymi włosami i przystojnych mężczyzn. Błękitne niebo z lekkimi, białymi obłokami. Drzewa z soczyście zielonymi liśćmi i kolorowymi kwiatami. A jak to wszystko pachnie? Pachnie wręcz cudownie! Lekko, świeżo i soczyście. Z odrobiną lawendy i cytrusów. Pachnie Prowansją.

A teraz zastanów się z czym głównie kojarzy Ci się Prowansja? Wielu ludziom ogólnie kojarzy się ona z Francją. Francja kojarzy nam się w większości z Paryżem, zabytkami takimi jak katedra notre-dame, wieżą eiffla, z luvrem, wersalem i wieloma innymi (zaznaczam, że nie wszystkim w taki właśnie sposób się kojarzy, ale sporo osób idzie takim tokiem myślenia - rozmawiałam ze znajomymi, sprawdzone info ;))Mi kojarzy się ona zupełnie inaczej. Przede wszystkim ze spokojem. Z lawendowymi polami i z lawendowym miodem, ze świeżymi owocami i warzywami. W głowie usilnie siedzi mi zapach lawendy i bazylii. Nie mam pojęcia dlaczego, ale jakoś nie mogę się wyzbyć tej bazylii... Uśmiechnięci ludzie, spacerujący utartymi ścieżkami. Relaks. 

A Tobie jak kojarzy się Prowansja? 

Jak zapewne domyślacie się nie tylko po moim tekście powyżej, ale jak i po samym tytule wpisu dziś będzie o pudełeczku ambasadorskim marki Le Petit Marseillais. Ja jak zawsze jestem z wszystkim nieco opóźniona, ale cóż zrobić. Tak to niestety bywa kiedy człowiek ma na głowie tyle spraw. Przyznam szczerze, że w chwili obecnej z wielką przyjemnością wyjechałabym gdzieś w jakieś spokojne miejsce, blisko wody i z cudownymi zapachami natury. 

Produkty, które znajdują się w pudełeczku dają namiastkę takiego wyjazdu. W końcu czy nie jest przyjemnie zanurzyć się w orzeźwiających zapachach cytrusów? Owoce te zdecydowanie kojarzą mi się z wakacjami i przywołują pozytywne wspomnienia, które dodają sił do przetrwania do urlopu. 
Próbki żelu pod prysznic oraz mleczka do ciała w większości powędrowały do moich znajomych. Zostawiłam sobie jedynie po dwie sztuki i muszę przyznać, że żel o zapachu kwiatu pomarańczy po prostu mnie zachwycił. Mleczka jeszcze nie używałam. Karty również rozdałam, jestem bardzo ciekawa jak będzie wyglądała kolejna ambasadorska akcja LPM :) 
W pudełku znalazłam dwa pełnowymiarowe produkty: żel 2 w 1: pod prysznic i do kąpieli o zapachu pomarańczy i grejpfrutu oraz żel pod prysznic o zapachu cytryny i werbeny. Ten pierwszy poprzez grejpfrut jest po prostu moim ulubieńcem! Cytryna z werbeną również ładnie pachnie, jednak nie podoba mi się ten zapach aż tak jak tego żelu 2 w 1. Dodatkowo w pudełku było po dwadzieścia próbek żelu pod prysznic o zapachu kwiatu pomarańczy oraz dwadzieścia próbek mleczka do ciała "bardzo sucha skóra" z masłem shea, słodkim migdałem oraz olejkiem arganowym i dziesięć kart dla przyjaciółek. W pudełku znajdował się również list oraz przewodnik po marce. Do tego dołączona była jeszcze opaska na oczy, która miała posłużyć do zabawy w odgadywanie zapachów żeli. Bardzo fajna sprawa! Świetnie się z dziewczynami bawiłyśmi odgadując poszczególne nuty zapachowe! Przyznam jednak, że opaska trochę mnie zawiodła pod względem wizualnym - nie ma jej na zdjęciach, ponieważ po zabawach gdzieś mi się zapodziała. Musicie mi uwierzyć na słowo, że była zwykła, czarna od zewnątrz, a w wewnętrznej stronie była jasna i miękka aby nie podrażniać skóry oczu. 
Pudełka, które podarowała nam firma są naprawdę ładnie zrobione pod względem wizualnym oraz pod względem zawartości. Dodatkowo firma organizuje konkurs dla ambasadorek, w którym nagrodą są weekendowe warsztaty alchemiczne z marką. Klikając tutaj, zostaniecie przeniesieni do mojego konkursowego zdjęcia. Jeżeli chcecie pomóc mi, zwiększając moją szansę na wyjazd na te warsztaty kliknijcie like, pod moim zdjęciem. Wśród dwudziestu zdjęć z największą ilością lajków jury wybierze dziesiątkę, która pojedzie na warsztaty. 

Dodatkowo zachęcam Was do polubienia mojej strony na facebooku. Możecie to zrobić klikając tutaj lub klikając like po prawej stronie w ramce "like me on facebook" albo jeszcze klikając tuż pod nagłówkiem w ikonke facebooka, zostaniecie przeniesieni na moją stronę gdzie możecie dać like. Oczywiście zachęcam również do obserwowania mnie na instagramie - link znajdziecie pod nagłówkiem klikając na ikonkę ig. Ojej! Ale mi się w tym dzisiejszym poście uzbierało ogłoszeń parafialnych! :) 

Życzę Wam kochane miłego weekendu! Ja jutro mam kolokwium, a w niedziele komunię bratanka więc pojawię się tutaj zapewne dopiero po weekendzie. Buziaki!

Każda z nas ma jakiś swój ideał. Po zamknięciu oczu widzi przed sobą tą idealną, jedną jedyną suknie, którą chciałaby mieć na sobie w ten jeden, jedyny i wyjątkowy dzień. W momencie, kiedy to ja zamykam oczy widzę piękną, białą suknię typu princeska, delikatnie zdobioną koronką i małymi, błyszczącymi kamieniami. Problem zaczyna się, kiedy staniemy przed lustrem z szeroko otwartymi oczami i uważnie się sobie przyjrzymy. Czy mając taki, a siaki wzrost dobrze będziemy wyglądały w tej sukni? Czy nie mamy za małego lub za dużego biustu? A może powinnyśmy zgubić tę zimową oponkę, która niestety nie chce zmienić się na letnią tak szybko jak te u samochodu? Co zrobić, gdy suknia naszych marzeń okazuje się być nie tą idealną dla nas? Przede wszystkim nie dajmy się zwariować. Policzmy na spokojnie, głęboko oddychając do dziesięciu i pomyślmy ile z nas, kobiet ma takie właśnie problemy. Gwarantuję, że każda z nas chodząc po salonach sukien ślubnych ma te same problemy. Bądźmy opanowane! Każda z nas idąc do salonu ma wizję sukni idealnej, ale niestety w większości ta wymarzona suknia w ogóle nam nie pasuje. 

Mam za sobą pierwsze wizyty w salonach wraz z pierwszymi przymiarkami. Oczywiście pojawił się smutek i odrobina żalu, że ta upatrzona i wybrana przeze mnie suknia okazała się w ogóle mi nie pasować. Za to suknia, którą zaproponowała konsultantka - suknia, która w ogóle mi się nie podobała, nie była taką suknią jaką chciałam mieć - okazała się leżeć idealnie. No, może z małym wyjątkiem w okolicach biustu. Jednak pomimo zerkania w wielkie lustra i wpatrywaniu się w swoje własne odbicie w pięknej, białej sukni która leżała dobrze wciąż w głowie pojawiała się myśl, że to przecież nie taką suknię chciałam. Przecież moja wymarzona suknia wygląda zupełnie inaczej...

Mam za sobą tak naprawdę dopiero dwie wizyty. W drugim salonie pokazano mi, że suknia prawie idealna może leżeć na mnie dobrze, potrzebne są tylko detale. Detale, które mogą sprawić, że ta nasza wymarzona suknia może leżeć dobrze, może być idealną dla nas. Nie mam jeszcze wybranej sukni, jak wspominałam chwilę wcześniej dopiero rozpoczynam poszukiwania. Byłam w dwóch salonach, jednak wiem, że nie ograniczę się do małej ilości odwiedzin. Gdzieś czytałam, że nie warto odwiedzać więcej niż 4-5 salonów i nie warto mierzyć więcej niż 3-4 suknie. Wiecie co? Nie zgadzam się z tym. Moim zdaniem warto odwiedzić większą ilość salonów. I dopóty dopóki nie zdecydujemy w którym fasonie wyglądamy najkorzystniej - warto przymierzać więcej sukien. Jutro jadę do kolejnych salonów i znów będę mierzyć te piękne, białe suknie, będę dawać się zawiązywać w ciasne gorsety, będę odrobinę cierpieć nie mogąc złapać porządnego oddechu, ale już wiem, że kiedy znajdę suknię idealną będę tego wyjątkowego dnia, najpewniejszą siebie, najszczęśliwszą i najpiękniejszą kobietą na ziemi.

A jak Wasze przygotowania ślubne? Albo Wasze wspomnienia z tego okresu? Może macie jakieś wskazówki, cenne rady, o których warto pamiętać? :)
Kochane moje! 
Czas gna nie ubłagalnie, jeszcze przed chwilą mieliśmy grudzień, święta Bożego Narodzenia, świętowaliśmy nadejście Nowego Roku i tworzyliśmy wymyślne listy noworocznych postanowień, a dziś? Dziś już Wielka Sobota, kwiecień... Jutro już Wielkanoc. Szok! 

Z okazji Świąt Wielkiej Nocy chciałabym abyście wszystkie odnalazły w sobie energię do działania, abyście odnalazły swój cel w życiu, potrafiły cieszyć się z drobiazgów, ale jednocześnie tak tradycyjnie chciałabym aby te Zmartwychwstanie Pańskie napełniło Was spokojem ducha i wiarą, abyście potrafiły odnaleźć w sobie siłę do pokonywania trudności. Kochane, wesołego Alleluja! 
zdjęcie pochodzi z pinterest

Moje włosy niestety nie są w najlepszej kondycji, jednak staram się to zmienić. Zauważyłam, że moim największym włosowym problemem jest ciągłe puszenie się włosów. Zazwyczaj w dni, kiedy na głowie miałam po prostu jeden ogromny puch, a nie włosy to wiązałam je w warkocz lub koczek. Niestety takie dni zdarzały się u mnie bardzo często i o przyjemności jaką jest chodzenie w rozpuszczonych włosach musiałam zapomnieć. Na szczęście kiedyś, całkiem przypadkowo będąc w Yves Rocher wpadło mi do rąk serum, o którym właśnie dzisiaj Wam napiszę. Muszę się przyznać, że chociaż je zakupiłam to nie byłam jakoś szczególnie pozytywnie do niego nastawiona. W końcu każdy producent pisze niestworzone rzeczy, aby zachęcić nas do kupna, które niestety rzadko kiedy mają odzwierciedlenie w rzeczywistości. Jak było tym razem? Poznajcie moją opinię o serum wygładzającym z Yves Rocher (Lissage smoothing / 48h anti firzz milky serum).

Słowo od producenta:Twoje włosy nie układają się i puszą? Zastosuj wygładzające serum z wyciągiem z ziaren gombo, dzięki któremu włosy są doskonale odżywione i odporne na wilgotność przez 48h.
Dzięki serum wygładzającemu Twoje włosy będą aż 5 razy gładsze a efekt wygładzający będzie się utrzymywał nawet przez 48h. Dodatkowo serum ułatwia rozczesywanie włosów. Dzięki delikatnej konsystencji mleczka, produkt jest łatwy i przyjemny w użyciu.
Stosowanie: po każdym umyciu włosów, rozprowadzić na całej długości włosów. Nie spłukiwać. Bez parabenów, silikonu i sztucznych barwników.


cena: 27,90 zł  / 100ml

Opakowanie: Jest to buteleczka wykonana z dość twardego plastiku o zielonym kolorze z charakterystycznymi dla marki etykietkami. Myślę, że nie trzeba tego dokładnie opisywać. Co jest mocnym plusem w opakowaniu? Pompka, która ułatwia nam wydobycie odpowiedniej ilości kosmetyku. Na włosy mojej długości (za łopatki) wystarczą dwie porcje.

Konsystencja i zapach: jest to typowe mleczko, które można naprawdę łatwo rozprowadzić na wilgotnych włosach. Jeżeli chodzi o zapach, to mówiąc szczerze bardzo ciężko jest mi go opisać. Jest dość przyjemny i naturalny, nie czuć w nim chemii, jak to się zdarza w niektórych produktach. 

Działanie: najważniejszy punkt każdych recenzji. A więc jeżeli chodzi o działanie to na moich włosach serum sprawdza się naprawdę dobrze. Nie dość, że po nałożeniu na włosy wspomaga ich rozczesywanie to po wyschnięciu, ich puszenie jest naprawdę zminimalizowane lub czasami całkowicie wstrzymane. Niestety nie jest to produkt, który poprawie kondycje naszych włosów na dłużej. Jednak jest to zaznaczone w nazwie. Efekt zdyscyplinowanych włosów będzie się utrzymywał nawet do 48h. W moim przypadku efekt utrzymuje się zawsze do następnego mycia, a włosy myję średnio co dwa, czasami trzy dni. Co jeszcze jest dla mnie bardzo ważne? Nałożony nawet od nasady nie obciąża moich włosów! Miałam wcześniej podobne wynalazki, jednak zdarzało się, że właśnie obciążały włosy, przez co te wyglądały po prostu na tłuste, niedomyte. Cena jest dość wysoka, jednak jak dobrze wiecie w Yves Rocher często są jakieś promocje, zniżki czy bonusy. Na chwilę obecną na stronie firmy możecie zakupić te serum za 22,90 zł. Biorąc pod uwagę wydajność jestem skłonna ponownie wydać taką kwotę na ten produkt. I szczerze, polecam ten kosmetyk wszystkim dziewczynom, które mają problemy z puszącymi się włosami.



Skład: Aqua, Jojoba Oil, Hydrolized Hibiscu Esculentus Extract, Begenyl Alcohol, Heliantus Anuus Seed Oil, Sodium Acrylates Copolymer, Hydrogenated Polyisobutene, Polyquaternium-70, Panthenol, Polyglyceryl - 4 Caprate, Sodium Benzoate, Polyglyceryl-10 Stearate, Phospholipids, Parfum, Dipropylene Glycol, Citric Acid, Salicilic Acid, Phenoxyethanol.


Z przykrością muszę stwierdzić, że na składach niestety nie znam się za dobrze, jednak dziewczyny na wizażu piszą, że skład tego produktu jest naprawdę fajny. A ja podczas używania go nie zauważyłam niczego niepokojącego. Tak więc jeszcze raz polecam. 

Powiedzcie dziewczyny czy Wy macie jakieś sprawdzone kosmetyki lub sposoby na puszące się włosy? Jak to typowa kobieta, z chęcią wypróbuję różnych metod aby sprawdzić co takiego najlepiej sprawdza się u mnie.
Ponad rok temu sama szukałam jakichś informacji, słów otuchy, porad dotyczących życia z metalowymi zamkami na zębach. Szczerze mówiąc znalazłam się wtedy na jakimś forum, jednak ogrom wpisów do nadrobienia trochę mnie zniechęcał. Poza tym muszę przyznać, że ja po prostu tego nie lubię. Jestem aktywna na jednym, jedynym forum i sama się sobie dziwię, że jeszcze tam zaglądam. Chociaż to forum ślubne, zapewne właśnie przez to jeszcze jestem tam obecna. Ale wracając do sedna sprawy, jak już wspominałam poszukiwałam czegoś na temat aparatów ortodontycznych. Chciałam się dowiedzieć czegoś od ludzi, którzy aparat mają lub mieli, niestety to mi nie wyszło. Dlatego teraz wychodzę do Was z naprzeciwka, z wyciągniętą dłonią. W dzisiejszym poście napiszę o kilku sprawach, które mogą Was uspokoić przed założeniem aparatu, może nawet pomogą Wam się zdecydować na aparat. Myślę też, że fajnym pomysłem jest to, abyście zostawiali swoje pytania pod najnowszymi postami z serii, a ja w kolejnych, nowszych postach będę Wam na nie odpowiadać.

1. Przed założeniem aparatu ortodontycznego trzeba mieć wyleczone wszystkie zęby.
Są różne typy ludzi. Jedni stomatologów się nie boją, a drudzy chodzą do nich dopiero wtedy, kiedy nie mogą już wytrzymać z bólu. Ja jestem jakoś tak po środku, chociaż teraz z ręką na sercu mogę powiedzieć, że odwiedzanie mojej pani dentystki to czysta przyjemność. Wcześniej miałam pecha i niestety trafiałam do mało sympatycznych lekarzy co niestety wpływało na moją niechęć ogólnie do stomatologów. Dlatego też przed założeniem aparatu musiałam pochodzić parę razy na plombowanie. Nim jednak zaczniemy leczenie warto udać się do ortodonty. Dlaczego? A no dlatego, że może się okazać, że jakieś zęby będzie trzeba usunąć. Bez sensu wydawać pieniądze na ich leczenie, jak zaraz będzie trzeba się ich pozbyć.

2. Wizyta u ortodonty, odciski, zdjęcia, plan leczenia.
Odciski i zdjęcia rentgenowskie to obowiązkowe punkty przed rozpoczęciem leczenia. Moja ortodontka dodatkowo robiła normalne zdjęcia cyfrowe mojej jamie ustnej. Szczerze mówiąc nie pamiętam dokładnie po co to, jednak właśnie ten moment był niesamowicie nieprzyjemny. Wsadzone miałam do buzi lustro, a ona po prostu robiła zdjęcia. Przez te lusterko myślałam, że nie wytrzymam i zwrócę obiad. Na szczęście obyło się bez tego. Jeżeli chodzi o odciski to nie jest to tak nieprzyjemne, jak wspomniane wyżej zdjęcia. Masa którą nakłada się na zęby przypomina nieco ciastolinę. Ta, której używa moja ortodontka smakowała jak guma orbit dla dzieci. Po nałożeniu masy przyciska się ją taką specjalną "łopatką" i czeka niecałą minutę, aż masa zaschnie. Naprawdę nie jest to nic strasznego. Co do zdjęć rentgenowskich to nie ma co się rozpisywać, zdjęcie jak zdjęcie. Nie można się ruszać, trzeba zdjąć biżuterię i tyle.

3. Wyrywanie zębów...
Brzmi strasznie i bardzo mocno zniechęca. Kiedy usłyszałam, że muszę się pozbyć dwóch zębów momentalnie odechciało mi się aparatu. Stwierdziłam, że jestem w stanie żyć z krzywymi zębami. Pierwsza ekstrakcja była z zaskoczenia. Szłam w celu plombowania, jednak po rozwierceniu okazało się, że ząb jest do usunięcia. Najlepsza wizyta z usuwania zębów. Zero stresu przed, a po nie było się już czym stresować. I szczerze? Ekstrakcja nie boli. Człowiek tylko niepotrzebnie się stresuje, sam nakręca przed wizytą. Jasne, nie da się zdenerwowania od tak z siebie wyrzucić, jednak musicie być świadomi tego, że kompletnie nic nie czujecie. Ja po pierwszym niespodziewanym wyrwaniu, na kolejne już świadome szłam nieco mniej zdenerwowana. Całość trwała niecałe piętnaście minut! Większość czasu na fotelu spędziłam w oczekiwaniu, aż znieczulenie zacznie działać.

4. Separatory ortodontyczne.
Czym są separatory? Jak sama nazwa mają one separować. Co takiego? A no zęby, na których będą założone pierścienie. Z moich doświadczeń to właśnie te niewinnie wyglądające gumeczki sprawiają najwięcej bólu. Zakładane są nam cztery takie gumeczki, po obu stronach zęba. Mają one na celu nieco rozszerzyć zęby, aby już w trakcie zakładania aparatu nie było problemu z założeniem pierścieni, które utrzymują aparat. Noszenie ich wspominam najboleśniej. Na szczęście trwało to tylko tydzień. Ulga jaką poczułam po ich ściągnięciu jest po prostu nie do opisania.

Tak jak wspominałam już na początku posta. Jeżeli macie jakieś konkretne pytania odnośnie leczenia ortodontycznego piszcie pod tym postem! Odpowiem na nie wszystkie w następnej części pamiętnika aparatki! :)

Zostawiam Wam jeszcze na koniec zdjęcie z 3 grudnia - dnia, w którym miałam zakładany aparat oraz zdjęcie po pół roku. Różnica jest ogromna! :)
Kiedy przychodzi wiosna, słońce pojawia się na niebie co raz częściej, rośliny za oknem zielenieją, słychać świergot ptaków. Mówiąc wprost wszystko budzi się do życia. Nawet my sami zachowujemy się zupełnie inaczej, przynajmniej jeżeli chodzi o mnie. Zdecydowanie mam w sobie więcej energii, chęci do działania. Po prostu moje samopoczucie zmienia się na lepsze. Wiosną, pełna energii w końcu biorę się za te wszystkie rzeczy, które wciąż odkładałam "na później". Innym słowy, rozpoczynam moje wiosenne porządki.

Nie wiem jak takie porządki wyglądają u Was, ale w moim przypadku nie ograniczam się do gruntownego posprzątania pokoju, przeglądnięcia ubrań i kosmetyków. Rozpoczynam też porządkować siebie, swoje życie. Dlatego też pojawia się nowy blog, z całkiem nowym, świeżym spojrzeniem na wszystko. Skąd taka decyzja? Skąd nazwa? Dlaczego w ogóle pojawiają się zmiany? Mój światopogląd się zmienia, dojrzałam. Ślub zbliża się wielkimi krokami, rozpoczęcie wspólnego życia powoduje, że się zmieniamy. Doroślejemy, bierzemy za coś odpowiedzialność, planujemy naszą przyszłość. I właśnie o tym wszystkim i jeszcze o wielu innych rzeczach będziecie mogli czytać, bowiem jestem kobietą i nadal w głowie mi kosmetyki, i wszystkie inne, ładne rzeczy. Chociaż kto wie, czy teraz nie bardziej. W końcu u każdej z nas przychodzi taki moment, kiedy chcemy czuć się naprawdę kobieco. Nie tylko dla naszych wybranków, ale dla nas samych.

I właśnie nadszedł ten czas u mnie, czas na zmiany. Niezmiernie mi miło, dzielić się tym wszystkim z Wami. Witajcie, na definiującej.