W tym roku po raz kolejny jadę w wakacje do Szwajcarii. W związku z tym postanowiłam, że napiszę dla Was coś na wzór takiego mini poradnika, w którym będziecie mogli przeczytać o tym co warto ze sobą zabrać, na jakie mniej więcej wydatki się przygotować no i oczywiście napiszę również o tym co warto zobaczyć i jakie atrakcje na nas czekają. Podzielę to wszystko na kilka tematycznych postów, bo tak będzie to po prostu łatwiej ogarnąć. Jak mówi tytuł posta, zaczniemy od przygotowywań! :)

Nie będę opisywała dokładnie jakie ubrania macie ze sobą zabrać, jednak zaznaczę, że z pogodą bywa różnie i warto zabrać i strój kąpielowy i ciepłe polarowe bluzy. Wszystko zależy od tego co będziecie robić już na miejscu. Pamiętajcie, że w miastach położonych niżej jest znacznie cieplej niż w górskich miasteczkach i wsiach. Och no i oczywiście obuwie! Wybierzcie takie z chropowatą podeszwą jeżeli macie zamiar wybrać się na górskie spacery. ;)
Warto wiedzieć, że w Szwajcarii autostrady są płatne - trzeba wykupić roczną winietkę; jej koszt to 40CHF. Za brak winietki dostajemy mandat w wysokości 100CHF plus koszt jej wykupienia. Kupić można ją od razu na granicy.

Pamiętajcie również, że w Szwajcarii naprawdę dobrze jest przestrzegać przepisów. Mandaty są surowe i nikogo nie obchodzi to, że jesteście tylko turystami. Nie przekraczajcie prędkości, nie posiadajcie antyradarów bo są zabronione. A  kamery w samochodzie, rejestrujące drogę w Szwajcarii są nielegalne - a mandaty wysokie. Lepiej wydać te pieniądze na zakupy. ;)

A co warto ze sobą zabrać? Jeżeli palicie papierosy to warto zabrać je ze sobą z Polski, u nas są dużo tańsze. Pamiętajcie również, że jedna osoba może wwieź jedną sztangę. Jeżeli chodzi o alkohol to następująco: w wysokości do 15% przypadają dwa litry na osobę powyżej 17 roku życia, a powyżej 15% jeden litr. Chociaż ja osobiście wolę próbować tamtejszych wyrobów winnych, aczkolwiek jestem świadoma, że nie każdy wino lubi. Dodatkowo, jeżeli macie nocleg bez wyżywienia to moim zdaniem warto wziąć ze sobą swoje ulubione wędliny hermetycznie zapakowane (1kg wyrobów mięsnych i wędlin na osobę). Trzeba być świadomym tego, że żywność w Szwajcarii jest po prostu droga. Szczególnie mięsa. Z żywności polecam jeszcze miłośnikom majonezu zaopatrzyć się w słoik przed wyjazdem. Tamtejsze mają dość specyficzny smak.

Zastanawiam się czy powinnam Wam napisać o czym jeszcze, ale wydaje mi się, że to wszystko. Jeżeli będziecie mieli jakieś konkretne pytania piszcie śmiało, postaram się na nie odpowiedzieć!
Witam Cię w kolejnej części cyklu "Z pamiętnika aparatki". Jeżeli trafiłaś tutaj z wyszukiwarki google, oznacza to że prawdopodobnie przymierzasz się do założenia aparatu ortodontycznego. Zapraszam Cię do przeczytania poprzedniego postu, w którym piszę o takich pierwszych, podstawowych sprawach które trzeba załatwić przed założeniem samego aparatu - jednak spokojnie, nic nie musisz robić na szybko przed pierwszą wizytą u ortodonty, lekarz również wszystko Ci wyjaśni i wytłumaczy. Pamiętajmy o tym, że każda wada zgryzu jest inna i każda podlega indywidualnemu planu leczenia.

Zerkając na statystki bloga zauważyłam, że pierwszy post tej serii cieszy się dużą popularnością dlatego też postanowiłam w końcu przysiąść i napisać nieco więcej na temat aparatu i życia codziennego z druciakiem. W dzisiejszym poście skupimy się głównie na diecie (lojalnie ostrzegam, że post wyszedł nieco długawy). W końcu aparat ortodontyczny często kojarzy się z wieloma wyrzeczeniami. Jak to wszystko wygląda w praktyce?

Na wizycie u ortodonty, na której zostaje założony aparat dostajemy kartkę z listą pokarmów, których powinniśmy unikać aby w żaden sposób nie uszkodzić zamków lub pierścieni. W dodatku w zależności od gabinetu możemy zostać poproszeni o podpisanie umowy, gdzie znajduje się kilka zasad reklamacji oraz okres gwarancji, gdzie zaznaczone może być, że gdy jemy pokarm z wcześniej wspomnianej przeze mnie listy ortodonta może domagać się zapłaty za naprawienie uszkodzeń - najczęściej podklejenie zamków lub ponowne przy cementowanie pierścieni.

Ale wracając do meritum posta czyli diety aparatki: 
  • Pokarmy typu klejące się cukierki, gumy do żucia i tym podobne: 
    Teoretycznie: unikać należy gum do żucia, rozpuszczalnych cukierków, które mogą obkleić zamki oraz pierścienie, cukierków typu mentos, krówki. Dodatkowo takimi produktami są również chipsy, chrupki, Czyli mówiąc prościej wszelkich klejących się i obklejających druciaka produktów.
    Praktycznie: jeżeli chodzi o cukierki typu krówka, różne toffifee czy po prostu karmel to radzę je na czas noszenia aparatu stałego wyeliminować z diety. Co prawda można je zjeść, jednak późniejsze wyczyszczenie zębów zajmuje naprawdę sporo czasu i pomimo wyobrażeń wcale nie jest takie łatwe. Gumy do żucia, chipsy, chrupki... Żuję i jem. Z gumami mówiąc szczerze chyba jest najłatwiej bo jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, aby w jakikolwiek sposób obkleiła zamek. Z chrupkami i chipsami bywa różnie. Tragedii nie ma, jednak mimo wszystko po ich zjedzeniu natychmiast trzeba porządnie umyć zęby - ze względów estetycznych (no bo w zasadzie niefajnie jest uśmiechać się z resztkami chipsów znajdujących się dosłownie wszędzie) oraz higienicznych, aby nie nabawić się próchnicy. 
  • Wszelkiej maści lizaki, landrynki... Po prostu słodycze.
    Teoretycznie:
     należy ograniczyć je do minimum ponieważ mogą wzmagać próchnicę. Jak wiadomo cukier sprzyja powstawaniu dziur. Dlatego też po ich zjedzeniu należy od razu wyczyścić dokładnie zęby i aparat - czyli generalnie umyć zęby.
    Praktycznie: tutaj w zasadzie wszystko zgadza się z teorią, jednak muszę przyznać, że spożywanego cukru wielce nie ograniczyłam. Z ręką na sercu przyznam się, że też nie za każdym razem biegnę do łazienki umyć ząbki (bo nie zawsze się da) a próchnica mnie nie atakuje. I nic niech się nie zmienia w tej kwestii, Amen.
  • Warzywa i owoce.
    Teoretycznie a zarazem praktycznie:
     ciężko jest z twardymi, surowymi owocami i warzywami. Można je ze spokojem zjeść jednak należy pamiętać o pokrojeniu ich na mniejsze części. Nie dość, że nie uszkodzimy sobie wówczas w żaden sposób druciaka to komfort naszego jedzenia po prostu wrośnie. Jeżeli chodzi o ugotowane: no problem. Pamiętać trzeba o myciu ząbków... Ale tak w sumie to trzeba o tym pamiętać za każdym razem. Naprawdę nie ma nic fajnego w rozmawianiu z kimś z resztkami pomiędzy aparatem a zębami. Serio.
  • Twarde jedzenie
    Teoretycznie:
     zacznijmy od tego, że tutaj zaliczyć można w zasadzie wszystko. W szczególności po wizycie u ortodonty. Ja przykładowo po podkręcaniu lub wymianie drutu nie mogę nic jeść. Pozostaje mi jedynie picie. Więc w tych dniach wszystko będzie dla nas naprawdę twarde. Jednak w normalnym okresie noszenia stałego aparatu do twardych rzeczy zaliczamy głównie orzechy, bułki, skórki chleba i tak dalej... ;) Grozi nam wówczas np. odklejenie się zamka, poluźnienie pierścienia.
    Praktycznie: ja orzechy wcinam bez najmniejszego problemu, naprawdę. Gorzej jest z takimi drobnymi, twardymi pokarmami jak słonecznik, pestki dyni. Wówczas jest ciężko bo zazwyczaj dostają się one pomiędzy druty, zamki i zęby. Ciężko to pogryźć, kiedy nie znajduje się to pomiędzy siekaczami.
  • Również warto uważać na pokarmy barwiące zęby. Głównie dlatego, że po ściągnięciu tych pięknych, metalowych ozdób naszych ząbków może się okazać, że będą one dwukolorowe. 
W diecie aparatki należy przede wszystkim pamiętać o utrzymywaniu wysokiej higieny. Mycie zębów po posiłkach jest naprawdę ważne, bo łatwo można nabawić się dodatkowych, niepotrzebnych problemów oraz wizyt. W końcu kiedy chcemy pójść do stomatologa na plombowanie, musimy pierw pójść do ortodonty do ściągnięcia drutu, po "załataniu dziury" trzeba ponownie założyć drut oczywiście... Takie bieganie pomiędzy jednym, a drugim gabinetem ;)

Jeżeli macie jakieś konkretne pytania dotyczące aparatu stałego ortodontycznego piszcie śmiało w komentarzach! Postaram się odpowiedzieć na wszystkie zadane pytania.
Zamknij oczy. Wyobraź sobie teraz takie miejsce na ziemi, gdzie wszyscy są szczęśliwi, pogodni, życzliwi i uśmiechnięci. Co widzisz? Bo ja przed swoimi oczami mam skąpane w promieniach słońca twarze z szerokimi uśmiechami. Kobiety z długimi, lśniącymi włosami i przystojnych mężczyzn. Błękitne niebo z lekkimi, białymi obłokami. Drzewa z soczyście zielonymi liśćmi i kolorowymi kwiatami. A jak to wszystko pachnie? Pachnie wręcz cudownie! Lekko, świeżo i soczyście. Z odrobiną lawendy i cytrusów. Pachnie Prowansją.

A teraz zastanów się z czym głównie kojarzy Ci się Prowansja? Wielu ludziom ogólnie kojarzy się ona z Francją. Francja kojarzy nam się w większości z Paryżem, zabytkami takimi jak katedra notre-dame, wieżą eiffla, z luvrem, wersalem i wieloma innymi (zaznaczam, że nie wszystkim w taki właśnie sposób się kojarzy, ale sporo osób idzie takim tokiem myślenia - rozmawiałam ze znajomymi, sprawdzone info ;))Mi kojarzy się ona zupełnie inaczej. Przede wszystkim ze spokojem. Z lawendowymi polami i z lawendowym miodem, ze świeżymi owocami i warzywami. W głowie usilnie siedzi mi zapach lawendy i bazylii. Nie mam pojęcia dlaczego, ale jakoś nie mogę się wyzbyć tej bazylii... Uśmiechnięci ludzie, spacerujący utartymi ścieżkami. Relaks. 

A Tobie jak kojarzy się Prowansja? 

Jak zapewne domyślacie się nie tylko po moim tekście powyżej, ale jak i po samym tytule wpisu dziś będzie o pudełeczku ambasadorskim marki Le Petit Marseillais. Ja jak zawsze jestem z wszystkim nieco opóźniona, ale cóż zrobić. Tak to niestety bywa kiedy człowiek ma na głowie tyle spraw. Przyznam szczerze, że w chwili obecnej z wielką przyjemnością wyjechałabym gdzieś w jakieś spokojne miejsce, blisko wody i z cudownymi zapachami natury. 

Produkty, które znajdują się w pudełeczku dają namiastkę takiego wyjazdu. W końcu czy nie jest przyjemnie zanurzyć się w orzeźwiających zapachach cytrusów? Owoce te zdecydowanie kojarzą mi się z wakacjami i przywołują pozytywne wspomnienia, które dodają sił do przetrwania do urlopu. 
Próbki żelu pod prysznic oraz mleczka do ciała w większości powędrowały do moich znajomych. Zostawiłam sobie jedynie po dwie sztuki i muszę przyznać, że żel o zapachu kwiatu pomarańczy po prostu mnie zachwycił. Mleczka jeszcze nie używałam. Karty również rozdałam, jestem bardzo ciekawa jak będzie wyglądała kolejna ambasadorska akcja LPM :) 
W pudełku znalazłam dwa pełnowymiarowe produkty: żel 2 w 1: pod prysznic i do kąpieli o zapachu pomarańczy i grejpfrutu oraz żel pod prysznic o zapachu cytryny i werbeny. Ten pierwszy poprzez grejpfrut jest po prostu moim ulubieńcem! Cytryna z werbeną również ładnie pachnie, jednak nie podoba mi się ten zapach aż tak jak tego żelu 2 w 1. Dodatkowo w pudełku było po dwadzieścia próbek żelu pod prysznic o zapachu kwiatu pomarańczy oraz dwadzieścia próbek mleczka do ciała "bardzo sucha skóra" z masłem shea, słodkim migdałem oraz olejkiem arganowym i dziesięć kart dla przyjaciółek. W pudełku znajdował się również list oraz przewodnik po marce. Do tego dołączona była jeszcze opaska na oczy, która miała posłużyć do zabawy w odgadywanie zapachów żeli. Bardzo fajna sprawa! Świetnie się z dziewczynami bawiłyśmi odgadując poszczególne nuty zapachowe! Przyznam jednak, że opaska trochę mnie zawiodła pod względem wizualnym - nie ma jej na zdjęciach, ponieważ po zabawach gdzieś mi się zapodziała. Musicie mi uwierzyć na słowo, że była zwykła, czarna od zewnątrz, a w wewnętrznej stronie była jasna i miękka aby nie podrażniać skóry oczu. 
Pudełka, które podarowała nam firma są naprawdę ładnie zrobione pod względem wizualnym oraz pod względem zawartości. Dodatkowo firma organizuje konkurs dla ambasadorek, w którym nagrodą są weekendowe warsztaty alchemiczne z marką. Klikając tutaj, zostaniecie przeniesieni do mojego konkursowego zdjęcia. Jeżeli chcecie pomóc mi, zwiększając moją szansę na wyjazd na te warsztaty kliknijcie like, pod moim zdjęciem. Wśród dwudziestu zdjęć z największą ilością lajków jury wybierze dziesiątkę, która pojedzie na warsztaty. 

Dodatkowo zachęcam Was do polubienia mojej strony na facebooku. Możecie to zrobić klikając tutaj lub klikając like po prawej stronie w ramce "like me on facebook" albo jeszcze klikając tuż pod nagłówkiem w ikonke facebooka, zostaniecie przeniesieni na moją stronę gdzie możecie dać like. Oczywiście zachęcam również do obserwowania mnie na instagramie - link znajdziecie pod nagłówkiem klikając na ikonkę ig. Ojej! Ale mi się w tym dzisiejszym poście uzbierało ogłoszeń parafialnych! :) 

Życzę Wam kochane miłego weekendu! Ja jutro mam kolokwium, a w niedziele komunię bratanka więc pojawię się tutaj zapewne dopiero po weekendzie. Buziaki!

Każda z nas ma jakiś swój ideał. Po zamknięciu oczu widzi przed sobą tą idealną, jedną jedyną suknie, którą chciałaby mieć na sobie w ten jeden, jedyny i wyjątkowy dzień. W momencie, kiedy to ja zamykam oczy widzę piękną, białą suknię typu princeska, delikatnie zdobioną koronką i małymi, błyszczącymi kamieniami. Problem zaczyna się, kiedy staniemy przed lustrem z szeroko otwartymi oczami i uważnie się sobie przyjrzymy. Czy mając taki, a siaki wzrost dobrze będziemy wyglądały w tej sukni? Czy nie mamy za małego lub za dużego biustu? A może powinnyśmy zgubić tę zimową oponkę, która niestety nie chce zmienić się na letnią tak szybko jak te u samochodu? Co zrobić, gdy suknia naszych marzeń okazuje się być nie tą idealną dla nas? Przede wszystkim nie dajmy się zwariować. Policzmy na spokojnie, głęboko oddychając do dziesięciu i pomyślmy ile z nas, kobiet ma takie właśnie problemy. Gwarantuję, że każda z nas chodząc po salonach sukien ślubnych ma te same problemy. Bądźmy opanowane! Każda z nas idąc do salonu ma wizję sukni idealnej, ale niestety w większości ta wymarzona suknia w ogóle nam nie pasuje. 

Mam za sobą pierwsze wizyty w salonach wraz z pierwszymi przymiarkami. Oczywiście pojawił się smutek i odrobina żalu, że ta upatrzona i wybrana przeze mnie suknia okazała się w ogóle mi nie pasować. Za to suknia, którą zaproponowała konsultantka - suknia, która w ogóle mi się nie podobała, nie była taką suknią jaką chciałam mieć - okazała się leżeć idealnie. No, może z małym wyjątkiem w okolicach biustu. Jednak pomimo zerkania w wielkie lustra i wpatrywaniu się w swoje własne odbicie w pięknej, białej sukni która leżała dobrze wciąż w głowie pojawiała się myśl, że to przecież nie taką suknię chciałam. Przecież moja wymarzona suknia wygląda zupełnie inaczej...

Mam za sobą tak naprawdę dopiero dwie wizyty. W drugim salonie pokazano mi, że suknia prawie idealna może leżeć na mnie dobrze, potrzebne są tylko detale. Detale, które mogą sprawić, że ta nasza wymarzona suknia może leżeć dobrze, może być idealną dla nas. Nie mam jeszcze wybranej sukni, jak wspominałam chwilę wcześniej dopiero rozpoczynam poszukiwania. Byłam w dwóch salonach, jednak wiem, że nie ograniczę się do małej ilości odwiedzin. Gdzieś czytałam, że nie warto odwiedzać więcej niż 4-5 salonów i nie warto mierzyć więcej niż 3-4 suknie. Wiecie co? Nie zgadzam się z tym. Moim zdaniem warto odwiedzić większą ilość salonów. I dopóty dopóki nie zdecydujemy w którym fasonie wyglądamy najkorzystniej - warto przymierzać więcej sukien. Jutro jadę do kolejnych salonów i znów będę mierzyć te piękne, białe suknie, będę dawać się zawiązywać w ciasne gorsety, będę odrobinę cierpieć nie mogąc złapać porządnego oddechu, ale już wiem, że kiedy znajdę suknię idealną będę tego wyjątkowego dnia, najpewniejszą siebie, najszczęśliwszą i najpiękniejszą kobietą na ziemi.

A jak Wasze przygotowania ślubne? Albo Wasze wspomnienia z tego okresu? Może macie jakieś wskazówki, cenne rady, o których warto pamiętać? :)